Albatros sp. z o.o

Wydobycie wraku Betty Mariel z Zatoki Gdańskiej

DSC_5256

W ostatnią środę, dzień po wysadzeniu miny w Zatoce Gdańskiej 😉 ruszyliśmy pełną parą do działania. Akcja Wyciągamy BETTY MARIEL – piękny, zatopiony kilka tygodni temu, drewniany jacht. Niedawna duma właścicieli, z nieznanego jeszcze powodu, podczas technicznego rejsu w stronę Jastarni, zatonęła. Jakieś 5 km od brzegu, na wysokości Redłowa. Akcja ratunkowa trwała ponad 1,5 godziny i zakończyła się przetransportowaniem drogą morską i powietrzną dwóch członków załogi (w tym kapitana) do szpitala.

Zazwyczaj w tym miejscu wszystkie historie i relacje się urywają. Niektóre podają więcej, bądź mniej szczegółów, ale co dalej ze statkiem – tego nikt nie opisuje. A właśnie tutaj wkraczamy my – Albatros Gdańsk.

We wsparciu ze strony doświadczonych nurków i wprawionej załogi pływającego dźwigu, z prezesem naszej spółki – Przemysławem Ulatowskim, za sterami niewielkiej motorówki, na czele – płyniemy na miejsce. Motorówka – wiadomo, szybka bestia, była wcześniej. Wypatrzenie jej ze sterówki dźwigu, w dobrą pogodę, wiedząc na jakiej pozycji mniej więcej się zatrzymała… było ciężkie. Tak eksperymentalnie sprawdzaliśmy płynąc, jak czuli się ratownicy poszukujący dwóch dryfujących na wodzie głów. Nie ma czego zazdrościć. Kto nie próbował – nie będzie w stanie sobie tego wyobrazić. Uwierzcie na słowo. To wcale nie takie proste znaleźć kogoś w wodzie. Tym bardziej wyrazy uznania i podziwu należą się dla służb ratownictwa morskiego. Ale to temat na inną historię…

Teraz nie o tym. Jesteśmy na miejscu. Kilka rzeczy już przygotowanych. Boje zamocowane do masztu i dziobu skaczą na wodzie, żeby wskazać jak ułożony jest wrak. Pomocnicze pasy czekają na podczepienie. Trzeba ustawić i ustabilizować dźwig. Najpierw jedna kotwica. Mało. Potrzebna druga. Manewrowanie potężnych rozmiarów dźwigiem to nie lada wyzwanie. Pływać na tyle blisko, żeby ustawić się równolegle do wraku, a na tyle daleko, żeby nie uszkodzić masztu, który kończy się ledwie 1,8 m pod wodą. Trzymamy pozycję. Perfekcyjnie bokiem do wraku. Dosłownie tuż obok. Nurkowie mają robotę. Na powierzchni wszyscy czekają i tylko szef ekipy podwodnej robi swoje.
Jest następny etap. Jedziemy z linami. Najpierw na mały hak. Musimy lekko unieść jednostkę, żeby dało się przeciągnąć właściwe pasy. Są problemy. Ale czy ktokolwiek się spodziewał, że nie będzie żadnych? Nie w tym zawodzie! Tutaj liczy się doświadczony zespół. Nurkowie świetnie znają się na swojej pracy, a ekipa dźwigu realizuje poszczególne zadania, zgodnie z komunikatami przekazywanymi przez radio, co do centymetra. Motorówka służy wsparciem. Mamy go! Pasy przeciągnięte. Można powoli opuścić statek. Zmiana haka.
Teraz czas na konkrety. Nurkowie znów w wodzie, po krótkiej przerwie. Stalowe liny poszły w dół. Zagłębiły się w toń razem z hakiem. Długości – idealnie wymierzone. Pasy, liny, mocowania – wszystko gra.
Podnosimy! Nurkowie z wody. Najpierw pojawia się antenka. Absurdalnie emocjonujący moment, gdy człowiek ma wrażenie, że zaraz wyłoni się U-bot. Jest maszt! Powoli do góry. Nie wiemy, czy statek się nie rozpadnie. Już na dole było widać uszkodzenia kadłuba. Pojawia się żagiel. Dalej ociekająca wodą nadbudówka, relingi… Wygląda jak statek widmowych piratów wyłaniający się z zamiarem abordażu. Jeśli ktoś oglądał „Piratów z Karaibów” nie ma szans na powstrzymanie porównania obrazów. Widok niesamowity. Pełni napięcia, bardzo powoli, podnosimy dalej. Pompy, węże, sprzęt – wszystko przygotowane. Prezes Ulatowski wchodzi na jednostkę z motorówki. Czas ocenić stan konstrukcji zanim całkiem wyciągniemy statek. Mocno ucierpiał, choć zdaje się trzymać solidnie w jednym kawałku. Wczorajsza mina chyba mu specjalnie nie zaszkodziła.
Jest decyzja. Statek, znów pusty, idzie bardzo powoli w górę. Gdy tylko unosi się nad wodę zaczynają z niego wypływać fontanny wody. Gdyby był ozdobą skweru w jakimś urokliwym mieście widok byłby zachwycający. Tutaj jednak są oznaką dużych uszkodzeń jednostki. I dobrze – i źle. Źle, bo szkoda statku. Dobrze, bo pompy nie będą potrzebne.
Woda spłynęła w ciągu 30 sekund. Cały czas pod kontrolą. Prezes koordynuje akcję dźwigową i czuwa nad podnoszeniem. Operator pewną ręką prowadzi tę ogromną maszynerię. Tutaj każdy niepotrzebny, nawet drobny ruch, czy zawahanie, mogłyby spowodować duże straty. Zespół świetnie się dogaduje, wszyscy są doświadczeni w swojej dziedzinie i cała akcja przebiega bardzo dobrze. Jacht bez wody stracił około 6 ton. Prawie drugie tyle co sam ważył. Można opuszczać. Kładziemy na pokład dźwigu. Wszystko zgodnie z planem. Czas zawracać, wyciągać kotwice i do brzegu. Załoga dźwigu do manewrów, nurkowie mogą ściągać ekwipunek, a ekipa Albatrosa z narzędziami szybko wchodzi na jednostkę. Mamy jakieś 1,5 h na rozmontowanie podłogi, przygotowanie silnika do wyciągnięcia i drogi, jaką go wydobędziemy. Praca wre. Trzeba zdążyć zanim dobijemy.
Przy brzegu już czeka widownia i drugi z armatorów. Cały w nerwach, bo nie wiadomo, czy detonacja miny z poprzedniego dnia nie uszkodziła jeszcze bardziej jednostki, nie wspominając o samej akcji i kondycji jachtu po kilku tygodniach pod wodą. Operacja przenoszenia jednostki z pokładu dźwigu na ląd wychodzi sprawnie, bez zakłóceń. Dlaczego by nie? W końcu wszystko jest przygotowane. Potęga planowania, koordynacji i organizacji daje tutaj odczuć swoją siłę. Nie mogło być inaczej, skoro sam Prezes się tym zajmował 😉
Dobra, odczepiamy. Jednostka na lądzie, w tymczasowym łożu. Czas podnieść silnik. Czy zdążyliśmy? No jasne 😉 Kto jak nie my! Silnik wędruje w górę i ląduje na pace podstawionego w międzyczasie samochodu. Jedzie prosto do uprzedzonej zawczasu firmy specjalizującej się w silnikach statków. Zobaczymy co powiedzą. Dźwig się zwija, nurkowie wracają do siebie, a my… no cóż. Działamy przy jachcie dalej 😛 Jeszcze jest kilka rzeczy do zrobienia. Na koniec trzeba wyciągnąć motorówkę, odstawić sprzęt, a potem prosto na miłą, zasłużoną, wspólną kolację 🙂

To był dobry dzień. Dobrze wykonana praca. Fantastyczni ludzie i zgrane zespoły, a przy tym miła atmosfera i zrozumienie. Pozostaje nam podziękować wszystkim za współpracę i trzymać kciuki za Betty Mariel. Niech wraca do zdrowia i czasów świetności. Czy jednak da się ją naprawić? Czy warto?… Zajrzymy do niej za jakiś czas. Jeśli chcecie wiedzieć co się będzie działo dalej z jednostką – śledźcie nasz profil. Podzielimy się z Wami również zdjęciami z samej akcji i dodamy kilka zdań o jej bohaterach. Przedstawić tak dobrych specjalistów, a przy tym niezwykle sympatycznych ludzi, będzie prawdziwą przyjemnością.”

Share on facebook
Facebook
Share on google
Google+
Share on twitter
Twitter
Share on linkedin
LinkedIn
Share on pinterest
Pinterest